Potrzeba bliskości
Bliskość to jedno z najbardziej pierwotnych pragnień, jakie mamy. Widzę je u siebie, u osób, które przychodzą na coaching, u znajomych. A jednocześnie żyjemy w świecie, który tę bliskość utrudnia. W kulturze, która częściej nagradza osiągnięcia niż obecność, tempo niż uważność, prestiż niż czułą relację.
W takim świecie łatwo pomylić prawdziwy kontakt z jego substytutem.
Technologia daje szybkie połączenia, ale nie zawsze daje nam siebie nawzajem. A bliskość — ta prawdziwa — potrzebuje czasu, obecności, mikrogestów, których nie da się przyspieszyć.
Tu każdy z nas ma swoją definicję, swój odcień doświadczenia. Mnie szczególnie porusza perspektywa Ziyada Marary z książki „Bliskość”. Opisuje cztery elementy, które — kiedy się pojawiają — pozwalają nam naprawdę się spotkać.
Wzajemność — ten moment, kiedy „się widzimy”. Bez słów, bez tłumaczeń.
To uważność, empatia, ciągłe delikatne strojenie się do drugiej osoby.
Jak dwa instrumenty, które powoli odnajdują wspólny ton.
Sekretność — coś, co jest tylko „nasze”. Małe porozumienia niewidoczne dla innych. Wspólny rytm, który najbardziej słyszą ci, którzy go tworzą.
Emocje — sygnał, że to spotkanie jest dla nas ważne. To one nas uwiarygodniają.
Bez nich zostaje grzeczna, ale pusta wymiana. A bliskość wymaga tego momentu, w którym przestajemy być „doskonali” i stajemy się prawdziwi.
Życzliwość — by w tej relacji każdy mógł pozostać sobą. Razem, ale nie zlepieni.
Osobno, ale nie odcięci. To zaufanie, że druga osoba nas nie unieważni.
W sztuce. Obrazach, muzyce, filmach, powieściach. W historiach, które pozwalają wejść na chwilę w czyjś wewnętrzny świat. Zobaczyć, jak ktoś inny kocha, boi się, ufa, rani, próbuje jeszcze raz.
A potem… to już nasze wnioski. Nasze pytania.
Nasze „aha”, które czasem potrzebuje rozmowy, by stać się czymś więcej. I tu często zaczyna się miejsce na coaching. Na bezpieczne, uważne „sprawdzenie”, czego tak naprawdę szukamy i co nas powstrzymuje.
Bo kiedy rozumiemy siebie — łatwiej nam spotkać się z drugim człowiekiem.
Wzajemność — ten moment, kiedy „się widzimy”. Bez słów, bez tłumaczeń.
To uważność, empatia, ciągłe delikatne strojenie się do drugiej osoby.
Jak dwa instrumenty, które powoli odnajdują wspólny ton.
Sekretność — coś, co jest tylko „nasze”. Małe porozumienia niewidoczne dla innych. Wspólny rytm, który najbardziej słyszą ci, którzy go tworzą.
Emocje — sygnał, że to spotkanie jest dla nas ważne. To one nas uwiarygodniają.
Bez nich zostaje grzeczna, ale pusta wymiana. A bliskość wymaga tego momentu, w którym przestajemy być „doskonali” i stajemy się prawdziwi.
Życzliwość — by w tej relacji każdy mógł pozostać sobą. Razem, ale nie zlepieni.
Osobno, ale nie odcięci. To zaufanie, że druga osoba nas nie unieważni.
Dlaczego tak trudno nam ją znaleźć?
Bo pragnieniu bliskości zawsze towarzyszy lęk. Żeby naprawdę się z kimś spotkać, trzeba odsłonić choć kawałek siebie. A to nigdy nie jest bezpieczne.
Wiemy, że może się nie udać. Zamiast czyjegoś „rozumiem” możemy usłyszeć obojętność albo drwinę. Zraniona bliskość potrafi zostawić ślady: wstyd, zażenowanie, smutek.
Z drugiej strony szczelnie utkane maski dają nam kontrolę, ale odbierają szansę na prawdziwy kontakt. A przecież nikt nie chce żyć w samotności obok innych ludzi.
Bliskość to ryzyko. Ale daje to, czego nic innego nie zastąpi — poczucie bezpieczeństwa i bycia naprawdę widzianym.
Jeśli lęk jest przytłaczający, czasem potrzebna jest pomoc terapeuty. To w porządku. To odwaga, nie słabość.
Wiemy, że może się nie udać. Zamiast czyjegoś „rozumiem” możemy usłyszeć obojętność albo drwinę. Zraniona bliskość potrafi zostawić ślady: wstyd, zażenowanie, smutek.
Z drugiej strony szczelnie utkane maski dają nam kontrolę, ale odbierają szansę na prawdziwy kontakt. A przecież nikt nie chce żyć w samotności obok innych ludzi.
Bliskość to ryzyko. Ale daje to, czego nic innego nie zastąpi — poczucie bezpieczeństwa i bycia naprawdę widzianym.
Jeśli lęk jest przytłaczający, czasem potrzebna jest pomoc terapeuty. To w porządku. To odwaga, nie słabość.
Co może nam pomóc?
Jeśli lęk nas nie blokuje, inspiracji możemy szukać w miejscach, gdzie uczucia są wypowiedziane głośniej niż w codzienności.
W sztuce. Obrazach, muzyce, filmach, powieściach. W historiach, które pozwalają wejść na chwilę w czyjś wewnętrzny świat. Zobaczyć, jak ktoś inny kocha, boi się, ufa, rani, próbuje jeszcze raz.
A potem… to już nasze wnioski. Nasze pytania.
Nasze „aha”, które czasem potrzebuje rozmowy, by stać się czymś więcej. I tu często zaczyna się miejsce na coaching. Na bezpieczne, uważne „sprawdzenie”, czego tak naprawdę szukamy i co nas powstrzymuje.
Bo kiedy rozumiemy siebie — łatwiej nam spotkać się z drugim człowiekiem.



Komentarze
Prześlij komentarz